sobota, 29 września 2018

rozdział trzeci

Poranne słońce wpadło do sypialni dwudziestosiedmiolatki przez małą szparę pozostawioną u dołu okna. Rzadko kiedy zasłaniała rolety do końca. Nie lubiła bowiem tej niewiedzy, czy na dworze jest jeszcze ciemno, czy może wszystko zaczynało się już powoli budzić do życia. Przetarła oczy i skrzywiła się, czując ukłucie bólu pośrodku głowy. Jęknęła, przewracając się na drugi bok z zamiarem dalszego snu, jednak nie było jej to dane. Telefon pozostawiony na szafce nocnej ponownie zaczął dzwonić. I nagle przypomniała sobie, co wyrwało ją z cudownej krainy Morfeusza.
Z westchnieniem spojrzała na wyświetlacz. Laura. Oblizała spierzchnięte wargi, odchrząknęła i niezbyt chętnie podniosła się do pozycji siedzącej, po czym wcisnęła zieloną słuchawkę.
- Ty nie masz kiedy dzwonić?! - syknęła, masując prawą skroń. - Zlitowałabyś się nad biedną przyjaciółką czasem...
- Nad biedną skacowaną przyjaciółką? - Elise usłyszała rozbawiony głos, co lekko ją zirytowało. - Nieźle zabalowaliście wczoraj. A mówiłaś, że pod żadnym pozorem...
- To nie była impreza! - Przerwała szatynka. - Jedynie pogawędka przy kilku kolejkach dobrego bimbru.
- Podobno po bimbrze nie ma kaca.
- Kacem bym tego nie nazwała - mruknęła Bousseau. - Bardziej bólem głowy z braku snu.
Oczami wyobraźni widziała, jak Laura właśnie sarkastycznie marszczy czoło.
- Już mniejsza. Lepiej opowiadaj, co się działo! - zawołała podekscytowana. - Jak Londyn? Eden mówił, że szybko się tam zadomowisz. 
- Obydwie wiemy, że nie to Cię interesuje - teraz to Elise zachichotała.
- Nieprawda! Bardziej bym powiedziała, że nie tylko to.
I już obie śmiały się jak za starych, dobrych czasów, kiedy to w każdej chwili mogły przejść kilka przecznic i spotkać się, by przedyskutować ostatnie wydarzenia z ich życia. 
- Jest miły, pomocny, zabawny i przede wszystkim tak samo powalony, jak Eden. - Szatynka zaczęła opisywać Azpilicuetę, który niemalże od razu wpadł drugiej z nich w oko. - Przysięgam, jeśli z nimi nie zwariuję, to śmiało będzie można mówić o kolejnym cudzie świata.
- Tylko się nie zakochaj! - zawtórowała od razu blondynka.
- Pamiętam, że go zaklepałaś. Spokojnie. - Bousseau wstała z łóżka i powolutku podreptała w stronę kuchni. Włączyła ekspres do kawy, po czym zabrała się za robienie śniadania. - Mam nawet jego bluzę. Chcesz, to schowam ją w najciemniejszym zakątku i zostawię dla Ciebie. - Zaczęła się śmiać, nie mogąc powstrzymać chęci dogryzienia przyjaciółce.
- Nie róbmy ze mnie wariatki! - Laura udała oburzoną. - Jak już zostanie moim mężem, setki takich bluz będę miała w szafie. 
I ponownie wybuchły falą niepohamowanego chichotu.
- Czyli mówisz, że byłaś grzeczna?
Elise wywróciła oczami, słysząc to pytanie. Była typem osoby brzydzącej się jakimikolwiek kontaktami damsko-męskimi po alkoholu, więc odpowiedź padła automatycznie.
- Jak zawsze! - mruknęła. W jednej dłoni trzymała nóż i bez użycia drugiej starała się nałożyć masło na kromkę chleba. - Eden Ci wczoraj jakichś głupot nagadał, że tak wypytujesz?
W słuchawce dało się wyczuć lekkie zmieszanie blondynki.
- Jak to Eden? - zapytała zdziwiona. - Nie rozmawiałam z nim od Twojego wyjazdu. Wymieniliśmy parę smsów, ale nic poza tym.
Myśli w głowie szatynki zaczęły niebezpiecznie buzować. "Z kim on w takim razie do jasnej cholery rozmawiał o drugiej w nocy?!" Zaraz jednak uspokoiła się, stwierdzając, że pewnie znowu szuka dziury w całym, jak to miała zresztą w naturze.
- Coś się stało? - zareagowała Laura, czując narastające napięcie.
- Oh, nie - wyjąkała druga z przyjaciółek. - Po prostu myślałam, że się kontaktowaliście. Nic poza tym. - Postanowiła nie ujawniać swoich głupich myśli, że Hazard znowu coś przed nimi ukrywa. Miała się przestać przejmować pierdołami i tak też będzie. Nowe życie, nowe zasady, mniej problemów oraz zmartwień. To był jej plan na pobyt w Londynie.
Nastała chwila ciszy, która zdecydowanie żadnej nie przeszkadzała. Było to zupełnie naturalne zjawisko, taki przerywnik na wykonanie kilku innych czynności. Po nim zawsze wracały do rozmowy i opowiadały sobie wszystko, co niedawno miało miejsce. Od tego, że blondynka prawie potrąciła kota sąsiadki, gdy ostatnio pożyczyła nowy samochód starszego brata, przez nową kolekcję butów widniejącą na ich ulubionej stronie internetowej, aż do opisu wystroju mieszkania Elise, którym w stu procentach miał zająć się Eden. Skończyły na standardowym wyznaniu sobie miłości, po czym przerwały połączenie obietnicą, że na dniach ponownie znajdą dla siebie trochę czasu. 
Szatynka bowiem całą uwagę skupić musiała na nowej pracy w dużej agencji reklamowej, którą rozpoczynała w przyszłym tygodniu. Laura z kolei zabiegana opiekowała się maleńką siostrzenicą oraz przygotowywała do ostatniego roku studiów doktoranckich. Nic więc dziwnego, że momentów na wspólne plotkowanie było coraz mniej. Obiecały sobie jednak, że bez względu na jakiekolwiek przeciwności losu ich przyjaźń przetrwa i postanowienia tego trzymały się niczym tonący tratwy.


Poranek minął Elise na rozpakowywaniu walizki oraz przekładaniu w mieszkaniu wszystkiego, co tylko się dało na odpowiadające jej miejsca. Ręczniki z najwyższej półki powędrowały na najniższą, toaletka stanęła po prawej stronie od okna, a szklana lampka na metalowym stojaku znalazła swoje miejsce obok, bo kto to widział nie mieć praktycznie żadnego światła przy nakładaniu makijażu? Filiżanki przeniosła do szafki znajdującej się nad ekspresem, a komplet nowych ściereczek, ponownie starannie złożonych w kosteczkę, ułożyła w obszernej szufladzie przylegającej do zlewu. Po milionie innych zmian starła kurze, których oczywiście paradoksalnie jeszcze nie było, umyła podłogę i po otwarciu lodówki stwierdziła, że przydałoby się udać na małe zakupy spożywcze. Nie lubiła bowiem pustki na półkach, na których znajdować powinny się jej ulubione produkty gotowe do skonsumowania.
Spisała listę w notatniku swojego telefonu, ubrała się i wyszła, trzaskając drzwiami. Zbiegając po schodach starała się przylizać jakoś rozczochrane włosy, których nie zdążyła potraktować prostownicą. Zresztą, wybierała się jedynie do pobliskiego marketu. Nie miała tam dla kogo dobrze wyglądać.
I wtedy właśnie stanęła jak wyryta, czując opór z drugiej strony popychanych drzwi oraz jęk bólu potrąconego mężczyzny. Zaniepokojenie wzrosło w niej, gdy uświadomiła sobie, że owym poszkodowanym jest Azpilicueta.
- Rany, przepraszam! - pisnęła od razu. - Nic Ci nie jest?
Dopadła do niego, uważnie oglądając obitą głowę piłkarza. Na całe szczęście nie została rozcięta.
- Daj spokój, zwykłe stłuczenie. - Uśmiechnął się szeroko, rozmasowując maleńkiego guza. - Nic wielkiego. - Elise poczuła wychodzące na policzki rumieńce, gdy ten zadziornie puścił w jej stronę oczko. - Chciałem zwrócić auto, jak obiecałem, ale uświadomiłem sobie, że nie znam numeru mieszkania. Ani telefonu - wytłumaczył lekko zmieszany.
- I miałeś zamiar sterczeć tu do momentu, aż nie wyjdę? - zachichotała. Musiała przyznać, że postawa Cesara wydała jej się co najmniej urocza.
- Nie, no co Ty! Już miałem dzwonić do Edena, ale jakby... Ściągnąłem Cię myślami?
Oboje posłali sobie ciepłe uśmiechy, czując, że atmosfera została całkowicie rozluźniona.
- W dobrej chwili się zjawiłeś, wiesz? - spytała retorycznie, bacznie mu się przyglądając. I poczuła lekki triumf rodzący się w jej sercu na widok uniesionej brwi Hiszpana, sygnalizującej zaciekawienie. - Wybieram się akurat na małe zakupy i samochód może okazać się przydatny.
- Czyli wychodzi, że jednak to Ty mnie ściągnęłaś myślami - stwierdził, kręcąc głową z udawanym rozczarowaniem. - Jeśli chcesz, mogę Ci potowarzyszyć.
Szatynka ponownie się zarumieniła, co starannie ukryła pod kaskadą rozpuszczonych włosów. Nie wiedziała, skąd bierze się u niej taka reakcja i zdecydowanie owej wiedzy posiadać na razie nie chciała.
- Nie mogę przecież nadużywać Twojej uczynności - niechętnie zaprotestowała. - To byłoby wręcz niegrzeczne z mojej strony.
- A ja uważam, że pomocnej dłoni nie powinno się odtrącać - zanegował. - Poza tym śmiem twierdzić, że Twoje chude rączki mogą nie poradzić sobie z niektórymi pozycjami na liście. Czyż nie?
Belgijka zmarszczyła brwi w geście oburzenia.
- Uważasz, że coś jest nie tak z moją figurą?! - naskoczyła niczym typowa kobieta.
- Tego nie powiedziałem!
Owe słowa upewniły ją tylko w obranej wcześniej teorii, że Azpilicueta z charakteru jest pewnego rodzaju kopią Edena Hazarda, którego ciężko zagiąć w jakiejkolwiek dziedzinie.
- Dawaj kluczyki i możemy jechać - zaśmiała się.
- O nie ma nawet takiej opcji! - Elise pytająco uniosła brew. - Głupio, żeby dziewczyna prowadziła, a facet siedział na pasażerze.
- Co w tym głupiego? - spytała zaskoczona.
- Uznajmy, że jestem... Stereotypowy - znowu uśmiechnął się w ten czarujący sposób, prowadząc ją ku srebrnemu audi.
Droga do jednego z większych marketów w tej dzielnicy Londynu minęła im bardzo szybko. Wyciągali z siebie podstawowe informacje, takie jak ilość rodzeństwa, zainteresowania, czy historia znajomości Elise z Edenem, który jak się okazało przed przyjazdem dziewczyny do stolicy Anglii trajkotał o niej podekscytowany na prawo i lewo każdemu, kto tylko stanął mu na drodze. Oboje szczerze się śmiali, gdy Cesar opowiadać zaczął o znudzonym Luizie, który ukrył się przed Belgiem w schowku na miotły i w konsekwencji utknął w nim zamknięty przez sprzątaczki na długie dwie godziny, aż nie odnalazł go Maurizio Sarri we własnej osobie.
Bousseau zdradziła, że jej największą miłością od licealnych lat jest literatura, w dużej mierze Szekspir, Asnyk, Flaubert, ale także Sienkiewicz z Mickiewiczem, co mogło wynikać z dalekich, jednakże polskich korzeni dziewczyny. Zaskoczony blondyn skwitował to oczywiście nawiązaniem do Lewandowskiego oraz paru innych piłkarzy tego pochodzenia i wtedy dziewczyna wyznała, że sport nie należy do listy rzeczy darzonych przez nią sympatią. Można by powiedzieć, że było wręcz przeciwnie.
Azpilicueta z kolei przyznał się do zamiłowania motorsportem, co wyniosło na wyżyny kolejny łączący ich temat. Wrzucając do sklepowego wózka przeróżne produkty pogrążyli się w rozmowie o modelach superszybkich samochodów oraz wydarzeniach mających miejsce na torach wyścigowych, którymi Elise jako tako się jeszcze interesowała. I choć motocykle nie przypadły do jej gustu nigdy - nie uważała też, że mogłoby się to kiedykolwiek zmienić - z uwagą słuchała podekscytowanego Hiszpana prawiącego na temat wyczynów jego rodaka Marca Marqueza oraz planów odnośnie zakupu zabójczej maszyny. Skończyli na śmianiu się z siebie, gdy dziewczyna nie mogąc sięgnąć stojącej na najwyższej półce kaszy zabawnie skakała, odtrącając dłoń Cesara bez najmniejszego problemu sięgającą po pudełko. Coś chciała w końcu zrobić sama!
- Mam nadzieję, że w rekompensacie za stłuczoną głowę pozwolisz zaprosić się na kawę - zaproponował piłkarz, wrzucając pełne zakupów torby do bagażnika samochodu. - Odmowy nie przyjmuję!
- Z wielką chęcią przystanę - zawiesiła na moment głos. - Ale nie dzisiaj, dobrze? Muszę upchnąć to wszystko w lodówce i zgłosić się w końcu w centrali biura, by podpisać umowę. Mam nadzieję, że nie masz mi tego za złe.
Uśmiechnęła się niewinnie, patrząc prosto w jego hipnotyzujące, błękitne oczy.
- Oczywiście, że nie! Postaram się przez ten czas wymyślić coś ciekawszego niż zwykła kawa z ekspresu na mieście. - Otworzył drzwi od strony pasażera, puszczając ją przodem. Na chwilę zatrzymał jednak dłonią talię dziewczyny, by szepnąć parę słów wprost do jej ucha i wywołać w jej ciele fale elektryzujących dreszczy. - I jakoś Cię tym zaskoczyć.

~~~
Wcisnęłam w ten rozdział prawie wszystkie swoje zainteresowania i mam nadzieję, że nie macie mi tego za złe hahaha. A także, że nie wyniknie z tego powodu jakiś harmider.
Azpi działa, Laura się odezwała, Edena na razie brak... Czyli tak, jak sobie to w główce poukładałam.
Obiecuję, że następny będzie troszkę, hmm, ciekawszy!
Pozdrawiam Was cieplutko!;)

wtorek, 25 września 2018

rozdział drugi

Pierwszy września dwa tysiące osiemnastego roku. Godzina szesnasta. Tak ważna dla wielu kibiców ze Stamford Bridge, ponieważ ich Chelsea właśnie rozpoczynała spotkanie z Bournemouth. Nowy sezon, nowy trener, kilku nowych zawodników w składzie... Nikt nie wiedział, jak losy Niebieskich miały się w tym roku potoczyć. I właśnie ta niewiedza była dla nich najbardziej emocjonująca.
Elise sprawdziła uprzednio, czy Hazard dostał miejsce w pierwszym składzie, po czym dla zasady włączyła telewizor. Nigdy nie była fanką piłki nożnej. W przeszłości na mecze wraz z Laurą chodziły wyłącznie z powodu przyjaciela. I tak też pozostało, gdy stał się profesjonalistą. Oglądały dwudziestu piłkarzy biegających za piłką i dwóch rzucających się w bramce tylko i wyłącznie dlatego, że zależało na tym Edenowi. Gdy w podstawowej jedenastce nie wychodził na murawę nie starały się później nawet sprawdzić wyniku spotkania. Doskonale wiedziały, że on sam i tak im o tym powie.
Uśmiechnęła się nieznacznie widząc, jak Cesar ściska dłoń kapitana Bournemouth chwilę po wylosowaniu połów. Choć praktycznie się nie znali, polubiła go niemalże z automatu. Pamiętała ich pierwszą videorozmowę i od razu przekonała się, że jest tak samo pokręcony jak Hazard. Prawdopodobnie dlatego od samego początku zostali kumplami, a co za tym później idzie także najlepszymi przyjaciółmi. Jako dwaj nowicjusze w londyńskim klubie zaczęli wychodzić na piwo i od robienia z siebie kretynów w szatni, do wzajemnych kawałów zaakceptowani zostali przez całą kadrę. Tak samo zresztą ciepło, jak przyjęły go Elise z Laurą, gdy zaczęli w czwórkę pół nocy spędzać na kamerce internetowej opowiadając głupie kawały i śmiejąc się do rozpuku.
Mecz się rozpoczął. Jednakże po pierwszych dwudziestu minutach, w których nie padła żadna bramka, dziewczyna wstała w celu udania się do łazienki po lakier do paznokci w krwistoczerwonym odcieniu oraz pilniczek. Wracając wybrała numer do przyjaciółki i z zawodem usiadła ponownie na kanapie, gdy ta nie odebrała. Od dwóch dni ze sobą nie rozmawiały, a w historii ich znajomości czterdzieści osiem godzin bez plotkowania było niemalże jak wieczność. Elise nie pamiętała, kiedy ostatnio zrobiły sobie tak długą przerwę. I było jej z tym niesamowicie źle.
Do momentu, w którym Eden precyzyjnie wpakował piłkę w bramkę, nie zwracała większej uwagi na wydarzenia rozgrywające się na ekranie telewizora. Aczkolwiek nic nie napawało jej taką dumą, jak widok Belga z Hiszpanem skaczących na siebie i cieszących się niczym małe dzieci po otrzymaniu wymarzonej zabawki. W ich oczach migotały iskierki ekscytacji, a gdy przybili sobie najpierw piątkę, później łokieć, a na koniec delikatnie klepnęli się po tyłkach, szatynka nie wytrzymała. Zaśmiała się na głos na wspomnienie min rówieśników, gdy z Laurą i Hazardem witali się tak na szkolnym korytarzu. Ten gest był dla nich niezwykle wyjątkowy i taki miał pozostać na zawsze.
Ostatnie minuty spotkania obejrzała starając się na nim skupić, po czym ogarnęła zrobiony na stoliku do kawy bałagan wynosząc niepotrzebne już rzeczy z powrotem do łazienki. Wzięła szybki prysznic, wysuszyła włosy i wychodząc delikatnie zagryzła wargę widząc migającą diodę na telefonie. Czyżby Laura w końcu się do niej odezwała?
Poczuła się trochę zawiedziona, widząc na wyświetlaczu nazwę Edena.
Zaraz jednak potrząsnęła głową, wyświetlając wiadomość.
od 'największy matoł na świecie': Co powiesz na jakieś piwko (no może ze trzy) w pubie, który pokazywałem Ci wczoraj po drodze? Wybieramy się z Azpim i stwierdziłem, że może chciałabyś do nas wpaść. Ja stawiam!
Uśmiech powrócił na jej twarz. Już myślała, że spędzi zaledwie drugi dzień swojego nowego życia samotnie opychając się lodami z pobliskiej stacji benzynowej.
do 'największy matoł na świecie': Brzmi świetnie. O której mam być?
od 'największy matoł na świecie': Możesz się wypindrzyć, poczekamy.
Wywróciła oczami z lekkim zażenowaniem.
do 'największy matoł na świecie': Jakbym jeszcze miała dla kogo...
od 'największy matoł na świecie': Nie pyskuj dzidziuś, tylko przyjeżdżaj. Zmieniłem zdanie. Masz czterdzieści minut!
Prychnęła dokładnie tak samo, jakby Hazard znajdował się właśnie naprzeciw niej i z nią rozmawiał, a nie klikał w klawiaturę nie widząc żadnej z jej reakcji na otrzymywane wiadomości.
do 'największy matoł na świecie': Dobrze wiem, że i tak byś poczekał!
od 'największy matoł na świecie': Czas leci. Tik-tak, tik-tak.
Zaśmiała się i zabrała do nakładania delikatnego makijażu. Zakryła czerwone policzki korektorem, pociągnęła rzęsy czarną mascarą i nieznacznie przyciemniła brwi. Lubiła poszaleć z kosmetykami, ale nie na co dzień. Zresztą nie miała na to zwykle czasu, bo przez szczerą miłość do dużej ilości snu często wszystko robiła w biegu.
Zarzuciła na siebie skórzaną kurtkę, przez ramię przewiesiła torebkę i wyszła. Zbiegając po schodach starała się, by podeszwy jej nowych adidasów nie piszczały przesadnie w kontakcie ze świecącą się posadzką. Czym prędzej odnalazła na parkingu swoje audi, odpaliła silnik i zadowolona ruszyła. Jazda samochodem sprawiała jej przyjemność od samego początku. Kręciła ją prędkość oraz wszystko to, co było z nią związane. A co za tym idzie niczym szaleniec marzyła o chociażby jednorazowym siedzeniu za kierownicą sportowego ferrari bądź ponad tysiąckonnego bugatti veyron. Szczególnie tego drugiego.
Zaparkowała kawałek od pubu. Upewniła się, że auto zostało zamknięte, po czym weszła po kilku schodkach i chwilę później znajdowała się w środku. Nie zdążyła się nawet dobrze rozejrzeć, a już słyszała dwa męskie głosy nawołujące ją po imieniu z kąta sali. Zaczerwieniła się, gdy wzrok każdego innego człowieka powędrował na nią i ruszyła w obranym wcześniej kierunku.
- Przysięgam, kiedyś was zabiję - syknęła, starając wmieszać się w tłum. Zaraz jednak uniosła brwi w geście zdziwienia, widząc na stoliku dwa małe, opróżnione kieliszki oraz litrową butelkę bimbru. - Zwariowaliście?! Chcecie się urżnąć w pubie będąc osobami publicznymi?!
- Nie panikuj Elise - powiedział Hazard, gestem dłoni pokazując, że ma się uspokoić. - Ci ludzie są przyzwyczajeni do naszej obecności. Raz na jakiś czas któryś z klientów poprosi o autograf i tyle. Reszta ma nas w dupie.
- Poza tym nie urżnąć - dodał Cesar, polewając następną kolejkę. - Za coś takiego Sarri skopałby nam jutro tyłki tak, że przez miesiąc byśmy na niech nie usiedli. - Elise pokręciła głową z westchnieniem. - Też chcesz?
Zagryzła dolną wargę, wpatrując się w czysty kieliszek. Z jednej strony tego chciała. Doskonale wiedziała, że spędzenie całego wieczoru z dwoma pijanymi mężczyznami będzie utrapieniem. Z drugiej jednak coś ją wewnętrznie blokowało. I ta dziwna blokada chwilowo wygrała.
- Może później. Na razie postawię na piwo.
- Cienias - rzekł Eden, przechylając małe naczynie i wlewając jego zawartość do swojej buzi. - Za bramkę najlepszego przyjaciela się nie napijesz?!
- To jest szantaż emocjonalny!
- No i co? Trzeba sobie jakoś w życiu radzić. - Wzruszył ramionami, szelmowsko się do niej uśmiechając. - To jak będzie?
Wywróciła oczami, łapiąc za postawiony do góry nogami kieliszek.
- Tylko do połowy!
- Jak sobie jaśnie-panienka życzy - stwierdził Hiszpan, ponownie napełniając wszystkie naczynia.
Od kolejki do kolejki, przez śmiech, dużą ilość opowiedzianych historii oraz prób wykonania przez Hazarda sztuczek na kartach pożyczonych od grubszego mężczyzny siedzącego po ich lewej, doszli do stanu wcale niemałego upojenia alkoholowego. Nikt nie patrzył na zegarek, nie interesowało ich otoczenie ani to, co dzieje się na londyńskich ulicach. Czuli się w swoim towarzystwie znakomicie i ważne było jedynie to, że w końcu są razem. Dopiero po ładnych paru godzinach Elise zorientowała się, że minęła druga w nocy i wspólnie postanowili obrać kierunek dom.
Ledwo zdążyli wygramolić się z pubu, a dziewczyna zaczęła kląć. Eden za to wybuchnął gromkim śmiechem, widząc srebrne audi a3, dokładnie to, które niedawno sam kupował, zaparkowane przy krawężniku.
- Naprawdę przyjechałaś autem? - zapytał cały czerwony. - Mówiłem kiedyś, że matoł z Ciebie?
- Oj już zamknij się Hazard - syknęła, grożąc mu palcem. - Nie pomyślałam.
- Życzę Ci powodzenia w jutrzejszym spacerku po nie. - Ponownie się zaśmiał, kładąc dłoń na ramieniu szatynki. - Miejmy nadzieję, że obędzie się bez kaca.
Belg zaczął iść przodem. Bousseau nie byłaby jednak sobą, gdyby mu w jakiś sposób nie odpyskowała. I takim oto sposobem zadała mu lekkiego kopniaka w pośladki, co poskutkowało falą łaskotek wymierzoną w jej żebra. Krzyczała, wyrywała się, śmiała. Wszystko na nic. Puścił ją dopiero w momencie, gdy ze zmęczenia nie mogła złapać tchu.
- Trafiony, zatopiony! - zawołał Eden, skacząc do przodu zadowolony z wygranej.
- Kretyn - prychnęła, zapinając kurtkę.
Objęła się ramionami i u boku Cesara ruszyła w kierunku domu.
- Dobrze go podsumowałaś - zaśmiał się piłkarz.
- Obstawiam, że Ty lepszy nie jesteś - wystawiła w jego stronę język, na co on zadziornie uniósł brwi.
- Chyba nie chcesz drugi raz skończyć dzisiaj bez tchu?
Zaraz pokręciła głową, wtórując mu śmiechem.
- No i o tym właśnie mówiłam!
Szli chwilę w milczeniu, przyglądając się rozmawiającemu przez telefon Hazardowi. Elise zastanawiało, do kogo mógł o tej porze dzwonić. Zaraz jednak stwierdziła, że prawdopodobnie jest to Laura i delikatnie zaczerwieniła się, gdy Azpilicueta położył na jej ramionach swoją bluzę.
- Jeśli dasz mi kluczyki, mogę Ci jutro podstawić auto pod dom - powiedział lekko onieśmielony.
- Nie będę Ci robić kłopotów.
- Ale to żaden kłopot! - Zaraz zaprotestował. - Mieszkam kawałek od pubu. Poza tym mogę zapewnić, że pomoc nowej koleżance zagubionej w dużym mieście będzie dla mnie jedynie przyjemnością.
Dziewczyna uśmiechnęła się.
- Niech będzie - zgodziła się, zawadiacko wsuwając kluczyki do tylnej kieszeni spodni piłkarza.
To był chyba ten moment, w którym zaczynała go lubić... bardzo.

~~~
Rozdział miał być w niedzielę, ale niestety złapało mnie jakieś głupie przeziębienie i nie dałam rady. Przepraszam!
Liczę jednak, że następny pojawi się już normalnie.
Akcja powolutku zaczyna nabierać tempa i... mam nadzieję, że wam się podoba. Co chyba oczywiste!
Pozdrawiam  dziękuję za wszystkie komentarze pod jedyneczką!;)

sobota, 15 września 2018

rozdział pierwszy

Cisza. To ona ogarnęła dwudziestosiedmiolatkę, gdy drzwi jej nowego mieszkania zamknęły się za Edenem. Błoga cisza, której teraz tak bardzo potrzebowała. Chwili wytchnienia od pracy, niekończącej się na ostatnim roku studiów doktoranckich nauki oraz wiecznie nawiedzającej ją Laury. Bo choć były najlepszymi przyjaciółkami, musiały przecież czasem od siebie odpocząć, czyż nie?
Z uśmiechem rzuciła się na stojącą w salonie kanapę i westchnęła. Przy wypuszczaniu powietrza z płuc poczuła niewyobrażalną ulgę. Jakby ktoś zdjął z niej niesamowitej wagi ciężar, którego noszenia do tej pory nie była do końca świadoma. Pogładziła delikatnie zamszowy materiał okalający mebel. Beżowy. Beżowe zasłony, beżowa kanapa, beżowe fotele... Hazard dokładnie zadbał o każdy detal. Nie wiedziała, czy zrobił to sam, czy za pomocą wynajętej uprzednio projektantki wnętrz. Pewna była natomiast, że podobało jej się tu dosłownie wszystko. Od nowoczesnych sprzętów w kuchni umiejętnie wciśniętych w zabudowę hebanowych szafek, poprzez obszerną łazienkę wyposażoną w prysznic naprawdę pokaźnych rozmiarów, aż do wielkiego łóżka w sypialni, nad którym rysowała się niemal cała historia jej dotychczasowego życia.
Ze łzami w oczach uklęknęła na położonej przy zagłówku poduszce, po czym delikatnie przejechała opuszkami palców po jednym z miliona zawieszonych spinaczami na lince zdjęć. Trzymający ją na baranach Eden uśmiechał się, a ona mocno ściskała w dłoniach kępki jego włosów bojąc się, że za chwilę zleci na ziemię. Kawałek dalej widniało zdjęcie jej starszej siostry Beatrice w ósmym miesiącu ciąży. Rozczulona Elise dotykała jej brzucha, a stojący w tle ojciec z czułością przypatrywał się swoim dwóm oczkom w głowie. Wyżej stała tyłem w morzu ze wspomnianą wcześniej Laurą. Obydwie trzymały w wyciągniętych ku górze dłoniach staniki, śmiejąc się do rozpuku. Autorem zdjęcia był oczywiście belgijski piłkarz reprezentujący barwy Chelsea Londyn, który chwilę po wykonaniu fotografii próbował nakłonić wstawione lekko dziewczyny do odwrócenia się ku niemu. 
I najlepsza część... Zawieszona po środku, w samiutkim centrum, jeszcze czarnobiała... Elise i Eden w jednej ławce na rozpoczęciu roku szkolnego w gimnazjum. Przestraszeni. Zdezorientowani. Zawstydzeni. Ani ona, ani on nikogo tam nie znali. Byli nowi, osamotnieni, nic więc dziwnego, że w zastraszająco szybkim tempie złapali tak dobry kontakt. Dwa miesiące później dołączyła do nich Laura, co pokazywała fotografia nieco po prawo. Ich trójka na szkolnym boisku wytykająca języki do obiektywu. Tak właśnie stali się paczką najlepszych, nierozłącznych wręcz przyjaciół. I choć relacja ta nieraz wystawiona została na ciężką próbę, trwała po dzień dzisiejszy.
Ścierając z zaróżowionych policzków łzy szczęścia złapała za telefon, by napisać Hazardowi krótką wiadomość. Wtedy to dopiero zauważyła maleńką kopertę leżącą na szafce nocnej, pod lampką, zaadresowaną jej imieniem nakreślonym niezgrabnym pismem piłkarza. 
"Nie becz dzidziuś, tylko zacznij się śmiać na myśl o długich wieczorach ze mną, fifą, piwem (ewentualnie czterema) i horrorem pod  cieplutkim, różowym kocykiem leżącym na ostatniej półce po prawej stronie w szafie na dobranoc. Chociaż nie zgodziłaś się na pomysł mieszkania ze mną (nie rozumiem, ja wcale nie zostawiam brudnych gaci obok łóżka! Co najwyżej przy wannie w łazience...), to masz jak w banku, że nie odpuszczę Ci nocowanek. 
Buziaki bliźniaku!
P.S. Zdjęcia tak na pamiątkę. Coś czułem, że Ci się spodobają. No wiesz, męska intuicja;)"
Parskając śmiechem wybrała numer Edena, rezygnując z pisania sms'a. Odebrał momentalnie.
- Skąd, do jasnej cholery, Ty mnie tak dobrze znasz?! - wypaliła, starając się zapanować nad łamiącym się jeszcze nieznacznie głosem.
- Hmm… Trzy lata w jednym gimnazjum, później kolejne w Lille na tych Twoich głupich studiach marketingowych, kiedy darłaś się jak porąbana na moich meczach - w głowie miała obraz jego brwi, które z całą pewnością zadziornie powędrowały właśnie ku górze. Ona sama natomiast wywróciła oczami. - Kilka... Albo i kilkadziesiąt wspólnych imprez, parę litrów wlanego w nas alkoholu. A wiesz, po pijaku człowieka poznaje się najlepiej, niemalże na wylot. 
- Dobra Hazard, skończ.
Zaśmiał się na wspomnienie wszystkich żenujących sytuacji, które spotkały dziewczynę po wypiciu zbyt dużej ilości alkoholu. I po tym, jak parę razy musiał trzymać jej włosy, gdy skończyła przy muszli klozetowej zalana niemalże w trupa. 
- To dzięki Tobie nauczyłem się robić warkoczyki. - Tak właśnie spędzał chwile wspierania umierającej przyjaciółki. Tworząc z jej brązowych, długich pasm najróżniejsze fryzury. - Nawet kłosy mi wtedy wychodziły!
- Miejmy nadzieję, że już nie trafi Ci się okazja do robienia ich... - wydukała zażenowana dziewczyna.
- Nawet jeśli, to sami swoi matołku. - Szatynka skrzywiła się i już chciała wyjechać z ripostą, jednak nie pozwolił jej na to ponownie wydobywający się ze słuchawki głos. - A skoro już o tym mowa... 
- Nie idę z wami na żadną imprezę! - zaprotestowała automatycznie. - Żadne kluby, puby, dyskoteki... Nie ma nawet takiej opcji!
- A to czemu? - oburzył się Eden.
- Już ja dobrze wiem, jak się to skończy. - Nabrała sporą ilość powietrza czując w sercu, że zaraz poleci z jej ust istny słowotok. - Od drinka do drinka, niewinnej rozmowy przy barze, w końcu wyląduję z jakimś facetem na środku parkietu, a Ty niczym bohater wciśniesz się między nas i zagrozisz mu wykręceniem jaj, jeśli dotknie mnie choćby palcem. On wystraszony ucieknie do innej, a ja zostanę przy stoliku samiutka jak palec, gdy Ty z jakimś tam swoim kolegą pójdziesz na dupy. 
- Nie chodzę na żadne dupy - oburzył się. - Zwariowałaś!
- Już dawno. Kiedy zaczęłam się z Tobą zadawać.
Położyła się na łóżku mając nadzieję, że kwestię imprezowania bez Laury mają już wyjaśnioną. I tak też na szczęście było. 
- Dobra, już mi tu nie pyskuj! - Prychnęła wyzywająco na te słowa. - Ale skoro tak stawiasz sprawę, to mam lepszy pomysł. Zgarnę Azpiego z siłowni, wyciągniemy dostojniaczka Jake'a z agencji i wieczorkiem gramy turniej w fifę u mnie. Może być?
Elise zagryzła dolną wargę, udając, że się zastanawia.
- Lepiej...
- Ale?
- Ale gdzie jest nasza nocka Eduś! - zachichotała, wyobrażając sobie zniesmaczenie na twarzy przyjaciela.
- Jeszcze raz mnie tak nazwiesz, a nawet ziarenka pop cornu nie dostaniesz. Tyle w temacie.
Czuła się zwycięsko.
- Sama na trzech chłopów? - spytała, choć Hazard doskonale wiedział, że propozycja jest już przyjęta. 
- Mogę zaprosić jeszcze Alice, naszą znajomą. Albo powiedzieć Jake'owi, żeby zabrał Maite. Jak wolisz.
- A istnieje opcja, żeby przyszły obie?
Belgowi momentalnie zapaliła się lampka w głowie.
- I gramy kobiety na facetów! To jest myśl, ja nie mogę! Że też wcześniej na to nie wpadłem...
- Suuuuper  pomysł - przeciągnęła na znak zapowiadającej się, rychłej porażki. Sama nie była najlepsza w tę grę, od wyjazdu Edena do Londynu przeszło sześć lat temu sięgała po nią sporadycznie. Nie obstawiała, aby dwie nieznajome były w nią mistrzyniami, dlatego jedynie pokręciła głową z zażenowaniem. - Dwudziesta u Ciebie. Papatki!
Po czym nacisnęła czerwoną słuchawkę, opadając na łóżko. Dwie godzinki snu. Dokładnie tego było jej w tym momencie trzeba!


Zaparkowała swoim srebrnym audi a3 w podziemnym garażu pokaźnych rozmiarów apartamentowca. Zgarnęła z tylnego siedzenia czteropak smakowego piwa, po czym wysiadła z auta trzaskając drzwiami. Rozejrzała się w koło, nie wiedząc do końca, czego się spodziewać. Pełna ochrona, miejsca parkingowe pozajmowane przez samochody pokaźnych marek, na które ona musiałaby odkładać dobre kilka lat i jeszcze się przy tym głodzić, kamery zawieszone niemalże w każdym, nawet najmniejszym kącie... Westchnęła, wyciągając telefon z torebki. To Eden zaraził ją wybujałą miłością do motoryzacji. Nic więc dziwnego, że gdy pojawiło się przed nią czerwone f12 berlinetta, postanowiła uciec stąd przed pojawieniem się chęci ukradnięcia go.
Czym prędzej otworzyła messengera i stukając pomalowanymi na różowo paznokciami o ekran telefonu, wpisała imię przyjaciela.
do 'największy matoł na świecie': Już jestem. Gdzie mam iść?
Na odpowiedź nie musiała zbyt długo czekać.
od 'największy matoł na świecie': Do windy i na czwarte piętro. Wyjdę po Ciebie dzidziuś.
Pokręciła głową na widok ostatniego słowa. Niegdyś nazywał ją tak jedynie w sytuacjach, kiedy to spanikowana powstrzymywała napływające do oczu łzy. Ewentualnie gdy nie wytrzymała i zaczynała lamentować z błahych powodów, a on śmiejąc się przytulał ją i mówił 'nie becz dzidziuś, nic się takiego przecież nie stało'. Między innymi za tym tak bardzo tęskniła po wyjeździe Hazarda do Londynu.
Dotarła do windy, nacisnęła guziczek z czwórką i odwróciła się w stronę lustra. Wyjęła z torby malutką kosmetyczkę, przypudrowała się, po czym marszcząc brwi zaczęła poprawiać rozczochrane włosy. Że też nie pomyślała, by zaopatrzyć się w szczotkę.
- Dobrze wyglądasz maleńka - zaśmiał się Eden widząc jej nieprzynoszące żadnych wyników starania. - Na randkę nie idziesz.
Wystraszona odwróciła się w jego stronę. Jakim cudem nie usłyszała, że drzwi windy zaczęły się rozsuwać?
- Przezorny zawsze ubezpieczony, czyż nie? - mruknęła, z uśmiechem składając na jego policzku delikatny pocałunek. Skrzywiła się jednak, czując kłujące włoski na swoim. - A Ty mógłbyś się czasem ogolić brudasie.
- Ale po co? - Wzruszył ramionami, kierując się w stronę mieszkania. - Znajdę sobie dziewczynę, to i zacznę się golić. Proste!
Elise potrząsnęła głową.
- Czasem nie wierzę w to co słyszę, wiesz?
- Kilka razy mi już to mówiłaś - powiedział przewracając oczami.
- I będę powtarzać dalej!
Oboje uśmiechnęli się, uradowani, że w końcu mogą spędzić razem trochę czasu.
Belg otworzył przed nią drzwi do swojego małego królestwa. Weszła, zostawiła na wieszaku wszystkie niepotrzebne rzeczy, po czym prowadzona przez niego udała się do salonu. Na wstępie doszły ją głośnie śmiechy oraz kobiecy pisk. Spojrzała zaciekawiona na Edena, ten jednak parsknął pod nosem i pokazał jej gestem, by szła dalej. Co miało znaczyć, że sama się zaraz przekona.
Na fotelu siedział ciemny blondyn z niebieskimi oczami, o lekkim zaroście i wyprostowanej posturze. Chciała czy nie, musiała przyznać, że na żywo robił o wiele lepsze wrażenie niż przez videochat. Zdążyła już bowiem poznać najlepszego kumpla Hazarda, Cesara Azpilicuetę podczas kilkugodzinnych, internetowych pogaduszek. Na kanapie natomiast dało się zauważyć ciemnowłosego Anglika łaskoczącego drobnych rozmiarów dziewczynę. Śmiała się do rozpuku błagając, by przestał. Zrobił to dopiero, gdy w progu zauważył Elise i Edena.
Cała trójka momentalnie wstała, uśmiechając się szeroko. Dziewczyna przywitała ją ciepłym uściskiem, krzycząc jednocześnie, że ma na imię Maite. Chwilę później Bosseau dowiedziała się, że stojący za nią brunet, puszczający jej na dobry początek oczko, to chłopak blondynki, Jake.
Następny w kolejce był Hiszpan.
- Cześć słońce. Cesar jestem - wyszeptał, udając, że próbuje ją poderwać, co wyglądało doprawdy komicznie. Nie mogła powstrzymać się od śmiechu. - Co powiesz na rundkę w fifę, Elise?
Zmarszczyła lekko czoło, jednak zaraz uśmiechnęła się promiennie, ukazując swoje równiutkie, białe zęby.
- Tobie nie byłabym w stanie odmówić! - zawołała, przytulając go. - Miło Cię w końcu zobaczyć.
- I wzajemnie ślicznotko.
Już wiedziała, że w jej życiu zaczyna się właśnie najlepszy okres.

~~~
Witam was kochani! Przybywam dzisiaj z pierwszym rozdziałem.
Na razie wieje nudą, ale mogę zapewnić, że z czasem wszystko zacznie się rozwijać. Na początek parę kwestii trzeba wyjaśnić, by później cała reszta była w stu procentach zrozumiana.
Dziękuję też za komentarze pod prologiem. Mega motywacja!
I cieplutko pozdrawiam!

sobota, 8 września 2018

prolog

     Niska, roztrzepana szatynka próbująca ściągnąć walizkę niemalże tych samych rozmiarów, co ona sama powstrzymywała się od płaczu z ogarniającej ją bezradności. "Cholera! Czemu to zawsze muszę być ja?" - pomyślała, przypominając sobie miliony żenujących sytuacji, jakie miały miejsce w jej dotychczasowym życiu. Zawzięcie szarpnęła za materiałową rączkę przyszytą do górnej części bagażu, ale na nic. Bez zmian. 
     - Pomóc pani? - rozległ się głos za jej plecami.
     Odetchnęła, odwracając się z najszerszym uśmiechem, na jaki tylko była się w stanie wysilić.
     - Jakby był pan tak miły...
     Mężczyzna zdjął walizkę z taśmy, wyciągnął rączkę, po czym życząc miłego dnia oddalił się. 
    Nie uszło to jednak uwadze stojącego pod ścianą bruneta z okularami przeciwsłonecznymi zakrywającymi mniej więcej połowę twarzy. Ubrany był w bluzę dresową, której kaptur zarzucił na głowę i śmiejąc się nie spuszczał wzroku ze ślicznej Belgijki nawet na sekundę. Dopiero gdy zarumieniona wyraźnie zaczęła kogoś szukać, odepchnął się plecami od ściany i ruszył w jej stronę.
     - Nawet z tym sobie poradzić nie umiesz łamago? - spytał kpiarsko, otwierając przed nią ramiona.
     - A Ty jak zwykle nawet pomóc nie mogłeś gamoniu? - odpowiedziała pytaniem, mocno się do niego przytulając. Wciągnęła woń perfum mężczyzny i upajając się nimi, przymknęła delikatnie powieki. Dokładnie tego jej było trzeba... - Tęskniłam, wiesz?
     - Wiem - zaśmiał się. 
     - Liczyłam na większą wylewność z Twojej strony Eduś - sarknęła, odsuwając się. Doskonale wiedziała, że zawodnik Chelsea Londyn nienawidzi zdrobnienia od swojego imienia i z satysfakcją patrzyła, jak zniesmaczony marszczy brwi. - Żadnego "wyładniałaś maleńka"? Albo chociaż "miło Cię w końcu widzieć"?
     - Miło Cię w końcu widzieć. 
     Złapał za uchwyt walizki, po czym skierował się w stronę wyjścia z lotniska. Elise podreptała za nim, starając się trzymać tempo, jakie narzucił. A zdecydowanie nie należało ono do wolnych.
    - I tylko tyle? - wydyszała, kiedy stanęli pod samochodem. - Zawiodłeś mnie...
    - No to jesteśmy kwita - rzucił, wystawiając język.
     Dziewczyna zaśmiała się głośno. Szczerze, tak jak kiedyś. Jak nie zdarzało jej się od momentu rozstania z kimś, kogo nikt nie był w stanie zastąpić. Odzyskała coś niezwykle ważnego. Coś wyjątkowego, jedynego w swoim rodzaju i potrzebnego jej do życia niczym tlen i woda. Dającego ogromne pokłady szczęścia, wsparcia oraz obustronnego, pełnego zaufania. Jego. Najlepszego przyjaciela. Odzyskała jedynego w swoim rodzaju Edena Hazarda.
     I zaczynała nowy etap swojego pokręconego, nieprzewidywalnego życia.

~~~
Publikuję prolog tylko i wyłącznie dlatego, że się boję.
Boję się, że jeśli tego nie zrobię, zabraknie mi motywacji do dalszego pisania, co nie raz mi się już zdarzało. Nawet nie wiecie, ile opowiadań swego czasu zaczęłam i porzuciłam po napisaniu kilku rozdziałów właśnie dlatego, że ich nie opublikowałam.
A więc tak. Jestem!
Nowa, ale jakby stara.
Ta sama, ale niby inna.
Myślę, że spora część z was (chyba, że nikt z 'moich czasów' nie został już na bloggerze) czytała moje wcześniejsze opowiadania, kiedy to byłam piętnasto lub szesnastoletnią dziewczyną marzącą jedynie o życiu u boku jakiegoś sławnego piłkarza i zakochaną w sporcie po krańce uszu.
Jedno mi zostało. Mianowicie miłość do sportu.
Liczę, że z czasem ktoś domyśli się, pod jaką nazwą pisałam wcześniej. Jeśli tak, będzie mi bardzo miło.
A teraz przestanę przynudzać i choć nie wiem, kiedy pojawi się rozdział pierwszy, to liczę, że prolog zachęcił kogokolwiek do zaobserwowania tego bloga.
Pozdrawiam!